Jedzenie dla języka, nosa i oczu? Dla żołądka? Dla poczucia ciepła i bezpieczeństwa? Dla szczupłej sylwetki? Dla zdrowia?

Mój mąż uwielbia jeść i gotować. Dlatego też często wieczorami na ekranie telewizora pojawiają się rozliczne programy kulinarne. Ich ilość przekracza moje wszelkie wyobrażenia. Mój umysł, który lubi „robić porządek” w nadmiarze informacji zaczyna obserwować i klasyfikować. Początkowo na te swojskie i te absolutnie egzotyczne. Także na te z prowadzącymi w wadą wymowy lub bez. Restrykcyjne, typu wege, wegan, bez glutenu i laktozy oraz „ na bogato”. Zaczęłam się w następnym kroku zastanawiać, do kogo kierowane są te różne programy i co mają nam dostarczyć. Do tej analizy użyłam mojego widzenia świata lekarza. Powoli z tego chaosu zaczął pojawiać mi się świat, który mnie zadziwił.

Większość programów kulinarnych dostarcza informacji i porad na temat tego, jak dać rozkosz językowi. Te okrzyki, pomruki rozkoszy przy próbowaniu różnych ingrediencji i gotowych potraw! Mniam! Gdybym miała odwzorować poziom skupienia uwagi na języku, to zająłby chyba 3/4 mózgu. Do tego, w większości wypadków dochodzi rozkosz nosa. Te poniuchiwania głębokie albo te delikatne, przyswajające nawiewane ręką powietrze, pełne wyjątkowych woni! Ileż gracji i przyjemności !

Coraz większa ilość programów dołącza do tego zestawu oczy. Tutaj często dominują specyficzne mody: minimalistyczne „małe conieco” na zdobnym talerzu, bogate barokowe dekoracje, swojskie pajdy i plastry i wiele innych. Ciekawe, czy tak jak w modzie, trendy tworzone są przez wielkich kreatorów?

Dochodzę powoli do wniosku, że większość programów kulinarnych jest robionych po to, żeby nam poradzić, jak usatysfakcjonować nasze języki, nosy i oczy.

A także języki, nosy i oczy rodziny, przyjaciół i znajomych. Ciekawe, czy jest w tym segmentacja na rodzaj środowiska, w którym żyjemy? Całkiem możliwe. Może to już sposób odróżniania się? A może to, czy dajemy więcej uwagi językowi, nosowi czy oczom, to rodzaj tego, co często nazywa się w modzie, sposobem wyrażania siebie?

Hmmm… Ciekawe …..

Są też programy, które oprócz satysfakcjonowania 3-ch zmysłów, idą dalej i dają dużo satysfakcji żołądkowi. Te łatwo odróżnić. Porcje są kopiaste, albo posiłek składa się co najmniej z trzech dań. Czasem dajemy się temu uwieść z mężem. Idziemy do restauracji albo sami przygotowujemy wystawną kolację dla przyjaciół. Już w połowie drugiego dania wszyscy ocierają pot z czoła. Ale, jak wiemy w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc jeszcze po deserach drobne „ zmieniacze smaku” znajdują swoje miejsce.

Poczucie pełności, ciepła, ciężkości. Poczucie rozleniwienia, senności. Poczucie bezpieczeństwa i błogostanu. Ach, jak miło!

Noc bywa tylko ciężka, sny meczące a poranek ciężki.

I tutaj włącza się ponownie moje widzenie świata biologiczno- medyczne. I co widzę oczyma wyobraźni? Jelita wyglądają jak drogi w weekendy wakacyjne: zapchane do granic możliwości . W przeciwieństwie do dróg, jelita mogą się rozszerzać, rozdymając się na boki, spychając nawet płuca do góry a wtedy trudniej nam nawet oddychać. Ilość enzymów trawiennych nie daje rady masie, więc duże ilości nieprzetrawionego jedzenia zalegają. To, co zostanie strawione musi z krwią przejść przez filtry wątroby. Wątroba nie daje rady temu nadmiarowi. Nie dość, że sama ledwo zipie, to zaczyna przepuszczać i to, co powinno być zatrzymane, dostaje się z krwią do tkanek i komórek. Ale to poczucie błogostanu z wieczora wciąż gdzieś jest obecne w naszych głowach i ciałach. No coż, za takie poczucie bezpieczeństwa, tak rzadkie w naszym życiu, trzeba widocznie zapłacić taką cenę.

I znowu mój mózg częściowo lekarski się włącza z głupimi pytaniami. A czemu tak naprawdę jedzenie służy?

Krótka odpowiedź brzmi prosto: musi dostarczać materiał, który będzie spalany, żeby dostarczyć energii do życia oraz materiał budulcowy, który u człowieka dorosłego ma zastępować te składniki, które się zużyły w eksploatacji w komórkach i tkankach. Czyli to, co zjadamy powoli nas buduje i odbudowuje. Literalnie! Uff- to ja nie chcę być zbudowana , np. ze zjełczałych czy rafinowanych kwasów tłuszczowych trans, bo one będą cały czas stymulować moje komórki, żeby się uwolniły spod kontroli i zrakowaciały !!

Czyli jedzenie powinno być zdrowe? Tutaj skojarzenia często są: uff niesmaczne ! Już słyszę mojego męża, który rozczarowany pyta: zatem już nigdy więcej grillowanej karkóweczki? No chyba nie aż tak: nasza wątroba, jeśli tylko nie jest przepracowana zazwyczaj daje sobie radę z takimi wyskokami. No więc raczej tak:

jedzenie powinno być zrównoważone.

Pojawia się trochę programów, które chcą pokazywać, jak zdrowo jeść, ale w których dużo nacisku kładzie się na to czego…. nie jeść. A zatem: jak gotować bez mięsa, bez jaj i mleka, bez glutenu, itp. Jeśli z jakiegoś powodu nie możemy lub nie chcemy jeść jakiegoś z tych składników, to dostaniemy poradę, jak to zstąpić, żeby smakowało podobnie, albo żeby zachowało konsystencję.

A jeśli jestem zdrowa i chcę mieć dużo dostępnej energii do tego, co mnie kręci, to jak mam jeść? Czy te spore ilości białka, które dominują w naszych kuchniach są tak zdrowe, jak myślimy? (To mi przypomina mi się obiad w modnej restauracji „wysoko gwiazdkowej”, gdzie warzywa występują wyłącznie jako dekoracja talerza). Jak gotować, żeby jedzenie było smaczne, nie potrzebowało dużej ilości energii na bycie strawionym i jednocześnie budowało nas silnych i zdrowych? Wiele osób już wie, jaka jest różnica pomiędzy olejem i olejem rafinowanym, ale kiedy i jak różny rodzaj tłuszczu można stosować, żeby było smacznie i zdrowo? Czy ma znaczenie, czy pieczywo jest z ziarnami czy z mąki z pełnych ziaren? Wiele pytań i coraz więcej odpowiedzi. W większości odpowiadają one na pytanie, co jeść a czego unikać. Ale jak to wszystko połączyć w jeden zdrowy posiłek?

Nie jestem kucharzem, ale kierując się nowoczesną wiedzą na ten temat, wypracowałam wiele sposobów na takie pyszne, zrównoważone jedzenie. Czyli, to jest możliwe. Ach, gdyby kucharz z prawdziwego zdarzenia się do tego zabrał. Marzenie !!

Marzy mi się kucharz, który będzie

gotował smacznie, estetycznie i z dbałością o efekt końcowy. Ale efekt końcowy to nie efekt na języku.

Ktoś, kto będzie potrafił pokazać, jak skomponować posiłek, po którym satysfakcję poczuje mój język, nos i oczy, ale także, po którym mój żołądek i jelita będą nasycone, ale nie przeładowane. Posiłek, który dostarczy mi dodatkowej energii. Posiłek, który dostarczy mi to, co niezbędne, i nie dostarczy tego, co zbędne lub nadmiarowe. Marzą mi się programy i kucharze, którzy powiedzą nie tylko jak zrównoważyć smaki. Marzy mi się posiłek dla mojego ciała, dla mojego samopoczucia, dla mojej energii.

Posiłek dla mnie całej, a nie tylko dla mojego języka.